"Dzieci,
które czytają książki, zawsze je czytały, a te, które ich nie czytają, nigdy po
nie nie sięgały. Po prostu 20-30 lat temu te nieczytające dzieci po prostu
grały w piłkę na ulicy lub robiły coś podobnego. A jeżeli dzieci nie czytają
książek, to w porządku – świat zawsze będzie potrzebował ludzi do mycia
podłóg."
Terry
Pratchett
Dziwią mnie negatywne
opinie ludzi, przecież nikt nikogo nie zmusza. To tylko propozycja. Nie
zauważyłam sceptycyzmu wobec stron proponujących zdrowe odżywianie się, czy
uprawianie sportu. Więc zapytam ponownie: skąd to podejście?
Nie zamierzam też nikogo
przekonywać, że czytanie to dobra rzecz. To indywidualna sprawa każdego z nas.
Ale nie rozumiem tej niechęci. Czy zgadzam się z autorem cytatu? Niekoniecznie.
Ja sama jestem typem mola książkowego. Ale! Jeśli macie teraz przed oczami
postać z amerykańskiej komedii, która nosa nie wyściubia z domu i nie wie co to
życie, to jesteście w błędzie.
No więc na początek
kilka faktów, które przeczą założeniu autora, jakoby albo spędzało się czas na
podwórku, albo na czytaniu: lubię wyjść ze znajomymi (i nie jest to spotkanie
klubu książki, bo mało kto z nich czyta tyle, ile ja), podróżować i po prostu
dobrze się bawić. W dodatku lubię oglądać mecze piłki nożnej, ręcznej i
siatkowej. Poza tym, uwielbiam zakupy, oczywiście nie mówię tu o spożywczych. No
i paznokcie! Tak, dodam jeszcze, że jestem filologiem. Można by powiedzieć, że
w takim razie wszystko jasne; filolog! Otóż nie. Nie każdy, kto kończy
filologię uwielbia czytać. Uwierzcie mi, wiem co mówię.
Ale wracając do książek.
Pasję odziedziczyłam po mamie. Ale to niczego nie tłumaczy, bo siostra już
niekoniecznie. W czasach szkoły nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak
naprawdę mało kto czyta. Nie rozmawiało się o tym. Temat książek pojawiał się
przy okazji przerabiania kolejnej lektury na języku polskim. Ot i tyle. Co do
lektur… Zabawne jest to, jak niektórzy postrzegają literaturę jako taką. Koleżanka
ze studiów, dodam, że z tego samego kierunku, gdy dowiedziała się, ile czytam,
była zdziwiona, że z własnej woli sięgam po „lektury”. Skąd ten cudzysłów? Już
tłumaczę, bo sama z początku nie zrozumiałam... Nie mówiła tu o pozycjach,
które profesor zadał nam na zajęcia z literatury. Choć przyznaję, że o tym
pomyślałam w pierwszej kolejności, bo sformułowanie „czytać lekturę” przywodzi
mi na myśl nic innego, jak właśnie obowiązek szkolny. Dla niej książką-lekturą
była po prostu literatura. I nie ważne, że nie było tu mowy o kanonie
literatury pięknej, ponieważ jeśli dobrze pamiętam, to byłam wtedy na ponownej
lekturze „Sagi o ludziach lodu” Margit Sandemo. Saga liczy 47 tomów. I owa
koleżanka była zdziwiona, że w wolnym czasie, po zajęciach na uczelni, a przed
naszym wyjściem do klubu, ja siadam i, o zgrozo, z własnej woli!, czytam. Co
według niej nie było lekturą? (Przy czym słowo to w jej ustach było nacechowane
mocno negatywnie). Otóż nie mam pojęcia. Dodam tylko, że ta sama koleżanka
twierdziła, że w cały swoim życiu przeczytała być może 47 książek, z czego były
to tylko zadane w szkole pozycje, a i tak większość z nich to streszczenia. Nie
chodzi tu o to, że nie lubię tej dziewczyny. Wręcz przeciwnie! Uwielbiam ją.
Chodzi mi tylko o przedstawienie zdziwienia i niezrozumienia niektórych ludzi przyjemności,
jaką jest czytanie.
Wróćmy do całej tej akcji
52 książek. Dzięki niej przypomniałam sobie wyżej opisaną sytuację i
stwierdziłam, że tak naprawdę nie jestem w stanie określić, nawet w
przybliżeniu, ilości przeczytanych przeze mnie książek. 500? 1000? Mogłabym
usiąść i postarać się spisać to wszystko, oczywiście. Ale w jakim celu? Dla
uzyskania samej tylko i to mocno przybliżonej liczby? Nie potrzebuję tego. Nie
dla ilości czytam. Dlaczego więc?
I tu dochodzimy do sedna
sprawy. Czytanie jest po prostu przyjemnością. Dla każdego coś się znajdzie. Ja
sama zahaczyłam o wiele rodzajów powieści: fantasy, przygodowe, romanse,
obyczajowe, literatura faktu, czy obozowa. Nie raz również zdarzyło się tak, że
po przeczytaniu kilku stron, po prostu odkładałam egzemplarz, bo mnie
absolutnie nie porwał. Zresztą, kto pierwszy jest bez winy, niech rzuci
kamieniem... Nie zawsze też udało mi się przebrnąć przez lektury szkolne –
czasami kończyło się na streszczeniach. Nie był to dobry wybór, ale cóż, nikt
nie jest idealny. Teraz natomiast mogę sobie na to pozwolić bez wyrzutów sumienia.
Bo to ma być przyjemność. Tak samo, jak obejrzenie dobrego filmu, pójście na
siłownię, wyjście do restauracji, czy do klubu, potańczyć.
Oczywiście nie neguję
ludzi, którzy nie widzą przyjemności w siedzeniu i zagłębianiu się w świat
fantazji. Ich prawo. Ja nie lubię bawić się w mechanika. Ale nie krytykuję
tych, którym to sprawia przyjemność. Fani dobrego odżywiania się czy też sportu
nie wzbudzają tylu kontrowersji co osoby sięgające po książkę z własnej i
nieprzymuszonej woli. Skoro sprawia im to przyjemność, to dlaczego nie? A o to
właśnie chodzi! O przyjemność. Każdy z nas jest inny, każdy lubi coś innego.
Gdybyśmy byli tacy sami, byłoby nudno. Jeśli nie podzielasz pasji czytania,
Twoje prawo, ale dlaczego od razu krytykujesz?
Ja wyznaję taką zasadę:
żyj i pozwól żyć innym. Staram się żyć zgodnie ze sobą, skupiać się na tym, co
pozytywne w życiu i jeśli coś mi sprawia przyjemność, to po prostu to robię. A
tak dla siebie samej, postanowiłam od tego roku spisywać tytuły, które
przeczytam. Tak, żeby już się nie zastanawiać no i może tak po prostu dla
przyjemności ;)
Ewa
Ewa
Biorę udział w tym wydarzeniu, ale nie wiem czy mi się uda przeczytać 52 książki. Domowe obowiązki, praca, dziecko, mąż pochłaniają większość mojego czasu oraz to, że czytam zazwyczaj grube książki (nawet po 800 stron). Czytam dla przyjemności i nie zależy mi bardzo na tym, żeby przeczytać 52 książki. Przeczytałam około 25 w tym roku wychodzi około 10 tys stron, dla porównania szwagier przeczytał prawie 40 i ma porównywalną liczbę stron. Lubię czytać, mój mąż również i moje 1,5 roczne dziecko również sięga często po książeczki :)
OdpowiedzUsuńPS. Uwielbiam Sagę o ludziach lodu, zapatruję się na ponowne jej przeczytanie.
Zgadzam się w zupełności, nie jest łatwo. Też nie podchodzę do tej akcji jak do obowiązku, bo to ma być przyjemność :) Co prawda za mną już 47 tomów, ale z pewnością nie liczyły sobie one po 800 stron, tylko ok 400. Cieszę się, że temat nie tylko mi jest bliski, i że Wasze maleństwo idzie w ślady rodziców. Wiadomo: czym skorupka za młodu nasiąknie... ;) Pozdrawiam (z książką w ręku)!
Usuń