Każdy człowiek ma to, na co się odważy. Ograniczeniem jest brak wiary i wyobraźni.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Wakacje, wakacjami... a postanowienia sobie

Każdy chce dobrze wyglądać, czy się do tego przyznajemy, czy nie. Niektórym nie wystarczy tylko dobry wygląd, przykładają również wagę do zdrowego odżywiania się. Bo jak wiadomo – w zdrowym ciele, zdrowy duch. Ale nie zamierzam pisać kolejnego artykułu o tym, co robić, aby zdrowiej żyć. O tym można poczytać wszędzie. Więc o czym dzisiaj? A no o tych naszych postanowieniach żywieniowych i o tym, co się z nimi dzieje w czasie wakacji.


Skąd ten temat? Lada chwila po raz kolejny w tym roku wyjeżdżam służbowo, a że staram się na co dzień przestrzegać kilku zasad dotyczących odżywiania się, to pojawi się mój odwieczny problem – jak to zrobić na wyjeździe? Sama jestem typem podjadacza, więc wszelkiego rodzaju „bycie na diecie” nigdy mi nie wychodziło. Oczywiście jestem w stanie przez kilka dni stosować się do zaleceń danej diety, ale po jej zakończeniu zawsze wracam do punktu wyjścia. I tak ma większość z nas. Bo sama dieta nie wystarczy. Dlatego postanowiłam, jakiś już czas temu, zmienić trochę nawyki żywieniowe. Kiedy jestem w domu, to nie ma problemu. Schody pojawiają się wtedy, gdy gdzieś wyjeżdżam, a że z uwagi na moją pracę, wyjeżdżam często, to z przestrzeganiem pewnych rzeczy bywa ciężko.

Chyba każdy, kto nie został obdarzony przez matkę naturę szybką przemianą materii, a chce pozostać w swoim rozmiarze, zna kilka podstawowych zaleceń: pij dużo wody, nie objadaj się wieczorem, jedz mało, ale regularnie, ogranicz słodycze (zwłaszcza te kupne!), zastępuj niezdrowe dodatki lżejszym odpowiednikiem, etc.. Sama staram się również ograniczać żywność przetworzoną, czym budzę czasem zdziwienie otoczenia, ale cóż, każdy ma jakieś dziwactwa ;) Nie powiem, że stosuję się do wszystkich znanych mi reguł, co to to nie. Ale wypracowałam sobie pewne, nazwijmy to, „rytuały” i staram się ich trzymać.

Nie chciałabym Was zanudzić, ale może przybliżę trochę, co takiego sobie wprowadziłam. Od razu dodam, że nie jestem dietetykiem i nie chcę nikogo przekonywać do moich pomysłów. Zacznijmy od śniadania: placki. Brzmi pysznie? Bo takie też jest – dla mnie. Sam przepis pochodzi z pewnej diety opierającej się na produktach białkowych. Odkryłam go dzięki siostrze. Ja go tylko trochę zmodyfikowałam. Z początku robiłam placki z płatków ryżowych, ale zamieniłam je na jęczmienne, ponieważ mają więcej składników odżywczych. A oprócz tego? Jajko, trochę stewi lub miodu, ziarna słonecznika i siemię lniane. Można wkroić owoce. Smażymy bez, lub na odrobinie oleju. Do tego jogurt naturalny, lub mus owocowy. Banalne, a jakie pyszne! Cukru nie używam – zamieniłam go na stewię, albo na miód. Myślałam o ksylitolu, ale cena mnie odstrasza. Napoi gazowanych i owocowych staram się nie pić, bo ilość chemii w składzie powoduje u mnie gęsią skórkę. Jeśli już mam ochotę napić się czegoś innego niż woda, czy herbata ziołowa, to wybieram soki 100 % (zdaję sobie sprawę, że tylko soki świeżo wyciskane są bez dodatków, ale nie dajmy się zwariować), lub po prostu domowej roboty sok z wodą. Jak napisałam - herbaty ziołowe, akurat uwielbiam smak zielonej i czerwonej, więc jest to przyjemnością. Oprócz tego herbata z pokrzywy, bo dobrze wpływa na włosy. A ostatnio odkryłam jeszcze czystka, który usuwa wolne rodniki z organizmu. A może mi pomoże? Na pewno nie zaszkodzi. Co jeszcze? Coś, za co krzyczałby każdy dietetyk. Nie jadam 5 posiłków dziennie. Nie potrafię. Wolę nie jadać kolacji, w ogóle po 18 staram się nie jeść. A jeśli jem obiad o godzinie 16, to nie zgłodnieję do 20. A o tej godzinie to dla mnie zbyt późno, żeby jeść. Kolejnym moim założeniem, jest jedzenie żywności jak najmniej przetworzonej. I tak wszystkie zupki chińskie, czy sosy z torebki spotykają się z moją odmową. Kostki rosołowe również. Naprawdę wolę poświęcić pół godziny więcej, żeby samodzielnie zrobić sos pieczarkowy, niż „zajadać” się tą chemią z proszku. Jeszcze trochę, a zaczniemy świecić od tej tablicy Mendelejewa w organizmie :) Gdy mogę, zamiast śmietany używam jogurtu, a jeśli mam ochotę na jogurt owocowy, to staram się do jogurtu naturalnego dodać świeże owoce. Im mniej coś jest przetworzone, tym lepiej.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą wprowadziłam w zeszłym roku – sok noni. Można nie wierzyć w jego pozytywny wpływ na organizm. Jestem alergikiem i przez około osiem miesięcy w roku non stop mam alergię. Do tego stopnia, że w niektórych okresach musiałam brać po 3 – 4 tabletki dziennie plus coś na powstrzymanie kataru, a i tak objawy były tylko załagodzone. A odkąd zaczęłam pić noni, moje objawy są dużo mniejsze. Ktoś może stwierdzić, że to tylko efekt placebo i tak być może jest. Szczerze mówiąc, dopóki moja alergia się zmniejsza, nic mnie nie przekona do zmiany zdania.

Nie powiem, że nie zdarzają mi się odstępstwa od tych zasad. Oczywiście, że tak. Jestem tylko człowiekiem i to takim, który jest uzależniony od słodyczy! Ale jak już coś jem, to staram się wziąć jak najmniej sztuczną wersję. Czyli nie biorę paczkowanych ciastek z kremem. Wolę kawałek ciasta z cukierni, albo zwykłe herbatniki. Bo uwielbiam jeść! I jest to dla mnie ogromna przyjemność. Nie potrafiłabym się zmusić do czegoś, co mi nie smakuje. Może właśnie dlatego udaje mi się przestrzegać tych moich reguł?

No dobrze… kiedy życie gładko się toczy, to nie jest to rzeczą trudną, ale w czasie wyjazdów? Pewne przyzwyczajenia da się kontynuować, ale co w przypadku, gdy to ktoś inny odpowiada za serwowane posiłki? Oczywiście, jeśli mamy dosyć urozmaicone menu, to sami jesteśmy odpowiedzialni za nasz wybór i za to, co wyląduje na naszym talerzu. Wtedy nie ma wymówki. Ale co w przypadku, gdy nie ma stołu szwedzkiego, tylko każdy dostaje to samo? I kiedy serwują nam sałatkę ze świeżych warzyw, ale (o zgrozo!) wymieszaną z toną majonezu? Do tego wręcz ociekające tłuszczem kotlety? Jaki wybór mamy wtedy?

Jeśli spodziewacie się złotej rady, to Was rozczaruję. Sama mam ten problem. Jeść, czy nie jeść? Oczywiście, jeśli nie zjem, pojawią się pytania, a jeśli odpowiem na nie szczerze, to większość osób odpowie „nie przesadzaj” lub „raz, nie zawsze”. Złotego środka niestety nie ma. Jeśli tylko mam taką możliwość, to proszę panie kucharki lub kelnerki o małą modyfikację tego, czego nie lubię, albo proszę o podanie dodatkowo innej wariacji danej potrawy. Wiadomo jest, że nie ze wszystkim tak się da. Jeśli chodzi o sałatkę, to nie ma problemu. Co do reszty, to wybór jest prosty: zjadam to, co mi odpowiada, albo wybieram mniejsze zło. Ale naprawdę polecam zwrócić się do obsługi, jeśli jest się miłym, to naprawdę wiele można załatwić. Moja podstawowa zasada na wyjazdach: z kuchnią trzeba dobrze żyć! A reszta zależy od nas.

I tak to właśnie wygląda. Z pewnością każdy wyjazd, a zwłaszcza wakacyjny, jest treningiem naszej silnej woli. No bo jak nie zamówić sobie deseru, albo tego kebaba, wracając ze znajomymi w nocy do hotelu? Ale! Moi drodzy, wakacje, wakacjami, ale jeśli będziemy na każdym kroku szukać wymówek, to nigdy nie osiągniemy tego wymarzonego celu! I to nie tylko o jedzeniu mówię. Tak jest ze wszystkim. Ciężko jest zacząć, trudno wytrwać, ale jak raz i drugi nam się to uda i zaczniemy widzieć efekty naszych wyrzeczeń, to będzie to jeszcze większą motywacją do dalszej pracy! I co z tego, że ktoś nie rozumie mojego podejścia, nawet jeśli mu wytłumaczyłam? Nie musi, bo to wolny kraj i każdy może robić to, na co ma ochotę.

Tak więc, czy to się tyczy motywacji do pracy, sprzątania (tak, tak, jak to było w piosence: „przewróciło się, niech leży”), sportu, odżywiania się, relacji z rodziną czy jeszcze innej dziedziny, warto coś postanowić i się tego trzymać. A satysfakcja po każdym małym zwycięstwie będzie motywować do jeszcze cięższej pracy! Bo bez pracy, nie ma kołaczy, a kołacze są pyszne, więc do roboty!

Miłego urlopu Wam życzę


Ewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za poświęcenie czasu na zapoznanie się z naszymi wpisami. Będziemy wdzięczni za każdy komentarz na ich temat.